I.
normalnie miasteczko
nieduży ryneczek
stragany ciężarne
targowy piąteczek
głów ludzkich potoki
tobołki i skrzynki
ponętni pijacy
i mętne dziewczynki
II.
a wkoło owoce
cebule i gruszki
już ważą te cuda
tłuściutkie paluszki
a każdy się śpieszy
a każdy coś dźwiga
ścigając się z czasem
jak rzymska kwadryga
III.
i nagle dojrzałem
stał sobie trzęsący
dziadunio z czosneczkiem
rumiany jak słońce
straganu miał tyle
co butów zelówki
spytałem za ile
mi sprzeda dwie główki
IV.
a on mi tłumaczy
pięć złotych malutkie
lecz że to nie chiński
że czosnek z ogródka
że sadził go wiosną
i potem doglądał
tak mówi speszony
swą żądzą pieniądza
V.
ja cały w zachwycie
z tym wnioskiem banalnym
że w tłumie się znajdzie
ten jeden normalny
ten słońce widzący
ten co mu nie trzeba
sprzedaje czosneczek
by mieć kromkę chleba
VI.
a ludzie mówili
gdym chodził do szkoły
że mają sposoby
wczorajsze anioły
i jeszcze na koniec
tak dziadek mi rzecze
"człowieku kupiłeś
ten dobry czosneczek"
VII.
tłum ślepych tragarzy
i zgiełk mnie obudził
dziadunio gdzieś przepadł
wśród wszystkich tych ludzi
wracałem myślałem
z tej małej starówki
bezwiednie ściskając
w swej dłoni dwie główki